Jest wtorek, godzina 10 rano. Wokół mnie krząta się wiele osób, ktoś z tyłu gotuje, wszędzie kamery - na statywach, na ramieniu operatora, na "kranie". Powinienem skupić się na tym, o co zaraz mnie zapytają. Zamiast tego zastanawiam się czy nie przesadzili z moim make-up'em i ile kosztuje mikrofon przy mojej twarzy, że nie wyłapuje tego całego hałasu. Nie tak wyobrażałem sobie studio telewizyjne...
Zaczyna się wywiad, którą zorganizował mi wydawca mojej książki "Czas na e-biznes". Prezenterka i prezenter zadają mi jakieś ogólne pytania dot. internetowego biznesu, na które bez problemu odpowiadam. Jestem tak zaaferowany moim pierwszym występem w telewizji, że nie specjalnie wiem, o czym rozmawiamy. Za nic nie potrafiłbym sobie przypomnieć ich pytań i moich odpowiedzi. Pewnie nie zapamiętałbym nic z tej rozmowy, gdyby nie ostatnie pytanie.
Gdy już mieliśmy kończyć, a ja byłem już rozluźniony, prowadzący zadał mi pytanie, którego się zupełnie nie spodziewałem...
Kim chce Pan być za 10 lat?
Moja spontaniczna i beztroska odpowiedź wprawiła prezenterów w osłupienie... a mi narobiła potem masę problemów. Konsekwencje tej mojej odpowiedzi miałem odczuwać przez najbliższe kilka lat - karma przyszła szybko, bo niemalże rok później.
Gdy w 2000 r. zaczynałem publikować mój biuletyn, który potem nazwałem CzasNaE-Biznes, miałem prostą, "czystą" misję. Wtedy nie nazywałem tego misją, nie zdawałem sobie sprawy, jak ważne jest jej posiadanie. Po prostu to, co robiłem, robiłem w jednym celu. Chciałem pomagać małym przedsiębiorcom w Polsce wykorzystać Internet do rozwijania ich firm. Nie miałem nawet motywacji finansowej. Po prostu chciałem to robić. Wtedy jeszcze mało który biznes miał stronę www, a ja zafascynowany możliwościami Internetu postanowiłem przyczynić się do zmiany tego stanu rzeczy w Polsce.
Przez kolejne lata budowałem swoją pozycję po prostu praktycznie pomagając przedsiębiorcom w tym, w czym okazałem się skuteczny - w marketingu internetowym. Mój projekt (a potem już biznes) szybko rósł, bo pomaganie i zaufanie Klientów było zawsze na 1 miejscu. Cały czas skupianie się na pomaganiu nie było dla mnie jakimś świadomym wysiłkiem - chciałem to robić, bo sprawiało mi zwyczajnie frajdę.
Aż przyszedł rok 2008, a chwilę potem wspomniany wywiad dla telewizji.
W roku 2008 poznałem metody szybkiego generowania sprzedaży - Strategię Mocnego Uderzenia. Wydałem tysiące dolarów na naukę tego systemu i od pierwszego zastosowania pieniądze popłynęły do mnie strumieniem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem.
Zamiast generować regularnie sprzedaż teraz robiłem kampanie. W ciągu kilku dni takiej kampanii generowałem tyle, ile wcześniej przez kilka miesięcy. W swoich oczach byłem "królem polskiego Internetu". Lecąc na tej fali bardzo łatwych pieniędzy, mając niespełna 25 lat, odpowiedziałem redaktorowi "Pytania na Śniadanie", na wspomniane wcześniej pytanie: "Kim chce Pan być za 10 lat?", wprawiając w osłupienie jego i jego koleżankę:
Chce być obrzydliwie bogaty
Wtedy to był dla mnie po trochu żart, ale z tego żartu urodził się (niestety) nowy Piotr Majewski - z wizją finansowego sukcesu na pierwszym miejscu.
Tego roku powstały 2 z 3 moich najsławniejszych szkoleń: Obrzydliwie Bogaty dzięki lenistwu oraz Internetowy Milioner. I chociaż do dzisiaj stoję murem za zawartością tych szkoleń - nie mam się czego wstydzić, bo w środku był tak samo wartościowy kontent, jaki produkowałem wcześniej i później. Zwyczajnie nie miałem innego, więc moje skupienie na zarabianiu na szczęście nie zepsuło zawartości moich produktów. W tym samym czasie bezpardonowy marketing tych szkoleń oraz to, na czym się skupiałem, przysporzył mi mnóstwo wrogów i konsternacji u Klientów. Tego roku powstało też sławne zdjęcie z cygarem, które było wisienką na torcie zmiany mojego wizerunku... na gorszy.
Nie minął rok, jak dostałem od życia z liścia próbując bezmyślnie konsumować efekty lat budowania wiarygodności na rynku. Ale zlekceważyłem tego liścia. Zlekceważyłem też kolejne lekcje i sygnały, jakie dostawałem z każdej możliwej strony.
Pod koniec 2009 roku dostałem jednak od życia tak soczystego kopa między nogi, że czułem jego efekty jeszcze przez 3 lata. Wtedy dopiero zrozumiałem. To zrozumienie uratowało mnie przed poważnymi problemami, ale nie pomogło mi uratować części mojego biznesu, która dosłownie płonęła. Zmarnowałem rok budowania zespołu, zmarnowałem 350 tysięcy złotych i zmarnowałem kolejne 3,5 roku próbując odnaleźć swoją misję w biznesie i odbudować swoją pozycję na rynku.
Prawie cały goodwill (pozytywne nastawienie rynku) wyparował. Relacje z partnerami stały się trudne, pozyskiwanie Klientów również. Uratowały mnie dwie rzeczy.
Zmieniłem jednak tak bardzo swoje priorytety i w rezultacie swój wizerunek, że zaczął mi aktywnie szkodzić. Kompletnie wtedy nie rozumiałem, że
Sprzedaż to jedno, wizerunek który powstaje w jej wyniku i w wyniku działań marketingowych to drugie.
To, jak robisz marketing i sprzedaż musi być zbieżne z Twoją długofalową misją.
Inaczej zamkniesz się w malejącym kręgu stałych Klientów, którym nie przeszkadzają Twoje marketingowe "wybryki", bo dowozisz dobre produkty. Można tak funkcjonować jakiś czas, ale ten krąg będzie malał, a Twój wizerunek będzie coraz trudniej sprowadzić na właściwe tory.
Zajrzyj do swoich celów. Jeśli tak jak większość osób uczonych (błędnie) o tworzeniu celów masz tam:
Taka SROGA lekcja czeka każdego, kogo najważniejszy cel biznesowo-finansowy nie brzmi INACZEJ niż te wymienione wyżej.
Jak INACZEJ? Zapisz się na mój najbliższy webinar i dowiedz się m.in., jak budować biznes, który przyciągnie do Ciebie najcenniejszych Klientów, ludzi z kapitałem, najlepszych pracowników, partnerów biznesowych i innych wartościowych ludzi, którzy dotąd Cię ignorowali.